czwartek, 18 grudnia 2014

Odpowiedzialność dziecięca.

Za 11 lat moje maleństwo będzie pełnoletnie. Do tego czasu musi opanować ogarnianie siebie, nawet w warunkach, gdy ma mamę, która o wszystkim przypomni, dopilnuje, upierze, złoży, włoży i naszykuje. Dlatego dziś na tablicy korkowej zagościła lista zatytułowana
Ja pilnuję moich spraw. 
Lista jest napisana literami pisanymi - ale zdanie! :D - to znaczy takimi, jakich uczą się w szkole.
Poza tą zaletą zawiera również ważne, dobre treści, którym można przypisać rolę afirmacji.
Są napisane w 1 osobie liczby pojedynczej, językiem pozytywów.
Język pozytywów oznacza, że zamiast napisać unikam bałaganu, piszę dbam o porządek.
W umyśle powstają obrazy do tego, co się czyta.
Zdrowiej jest dla głowy, gdy myśli o porządku niż o bałaganie.
Łatwiej też dbać o porządek, gdy trzyma się go wyobraźnia. ;)

Oto tablica korkowa Młodej.


Oto lista.


I wcale nie wymagam, żeby natychmiast się stosowała w 100%.
Pamięć ma rzeczywiście dobrą i wie o tym.
Ten chwyt działa na nieświadomość tak, że jeśli jedno z tych zdań jest bardzo prawdziwe, to pewnie inne też są ;) . Łatwiej się rozgaszczają i zagrzewają miejsce w umyśle, a później stają się normą, nawykiem, sposobem funkcjonowania.
Nauka to proces, również nauka przystosowania do samodzielnego życia.
Pozdrowionka.

piątek, 17 października 2014

te te teksty :)

- Mamo a zrobimy te... no... jak one się nazywają... przysmaki krzystoświęckie? :)

**********

- Jak się mówi na takiego człowieka, który jest super - przejechany? zajechany?
- Odjechany?
- O to chodziło. Odjechany.

**********

Czytam "Feynmana wykłady z fizyki" - jakiś fragment bardzo działający na wyobraźnię (ale najwyraźniej ciekawy tylko dla mnie ;) ).
Dziecko ziewając:
- Baaaardzo to ciekawe, nooo, faaascynujące, poczęstuj się korniszonem.

(Zacytowała Pratchetta :D )

czwartek, 9 października 2014

Pierwsza klasa.

Dawno mnie nie było. Zdałam sobie, że ten blog pragnął się kreować na różowo, a to wcale nie tak miało być. Miało być prawdziwie. Tak jak jest, a nie tak jak pokazuje reklama mleka dla niemowląt. Urocze cudeńka, matula w czystej, wyprasowanej bluzce, z makijażem i idealnym porządkiem w pokoju. No i ten bobas jak aniołeczek, aż się chce takiego...
Moje początki matkowania obfitowały w zaskoczenia, między innymi w zaskoczenie, że karmienie piersią może boleć i przy karmieniu piersią daleka jestem od uśmiechu pełnego miłości.

Byłam zmęczona, obolała, rozstrojona i bez chęci dalszej zabawy w macierzyństwo, ale skoro powiedziało się A, to trzeba powiedzieć B, tym bardziej, że tego A chcieliśmy. Ja nie wiedziałam, że będzie trudno. Roiłam sobie, że będzie słodkie dzieciątko i będzie wspaniale, a ja będę super mamą i wszyscy będą szczęśliwi.

Po pierwsze poród - położył małą dziecinę na miesiąc do szpitala, po drugie moje kompletne realne nieprzygotowanie do bycia mamą - powodowało lęk, lęk, lęk i lęk... ból niedoświadczenia.

To w Centrum Zdrowia Dziecka dowiedziałam się, że jeśli ja czuję lęk, panikę, to moje dziecko będzie płakać i będzie niespokojne. Jeśli ja będę czuła się pewnie i spokojnie, dziecię będzie przy mnie spokojne i ciekawe świata. Pewnego razu trzymałam swe maleństwo na rękach. Maleństwo się rozbeczało, ja się rozbeczałam, maleństwo rozbeczało się trzy razy głośniej. Przejęła je ode mnie pielęgniarka tłumacząc mi powyższe zależności i oto dziecięcie me tygodniowe ucichło. Takie to właśnie miałam lekcje bycia mamą.

Mamom obecnym i przyszłym polecam książkę Tracy Hogg "Język niemowląt". Czuję, że zetknęłam się z tą książką kilka lat za późno, a i tak dała mi mnóstwo wiedzy o dzieciach jako małych ludziach. Bardzo często zapomina się, że małe dziecko to mały człowiek i tak jak człowiekowi należy mu się to, co należy się dorosłemu z samego faktu bycia człowiekiem.

Do sklikania.

piątek, 22 sierpnia 2014

Dobra, dosyć tego.

Czy mamy do czynienia z człowiekiem i jego wolą wolą?
Z człowiekiem? Tak. Z wolą wolą? Też, choć w pewnych granicach jeszcze przez kilkanaście lat.

No to czemu się czuję, jakbym już nic nie miała do powiedzenia?

Hm, powinnam zmienić ton?
Hm, powinnam być spokojna?
Hm, no, powinnam.

Czy jestem?
...
Jestem??
...
No. Jestem. Zdecydowanie jestem spokojna. Dlatego użyję spokojnego tonu (, choć mam chęć wrzasnąć tak, żeby fala uderzeniowa zrobiła swoje!!!).

Ufff.

Od kilku dni obserwuję wchodzenie mojego dziecka w nowy etap życia.
Może być ciekawie.

Trzymajmy się dzielnie, do sklikania.

piątek, 8 sierpnia 2014

Wychowanie

Prrrrrr rodzicu! Z dzieckiem, a nie przed dzieckiem!

Wspieraj w drodze a nie popychaj!

Z dzieckiem jest jak z mydłem - za mocno ściśniesz - wyleci, nieumiejętnie trzymasz - też wyleci.
I dziecko i mydło trzeba trzymać nie za mocno i nie za lekko.

Umiar, najlepszy w większości przypadków.

Jeśli dziecku dajesz swoją uwagę i czas ono nauczy się dawać sobie czas i uwagę, gdy będzie dorosłe.
Okazuje się, że najważniejsza relacja w życiu dorosłego człowieka, to relacja z samym sobą.
Przemyśl to rodzicu.

A tu jest moc ciekawych rzeczy do przeczytania i przemyślenia.

czwartek, 24 lipca 2014

Dlaczego nie mamy telewizora.

Cześć.

Nie mamy telewizora, bo gdy mieliśmy i dziecko zasiadło przed bajkami, to wpadało w te bajki jak w jakiś wir otchłani.
Nie było z nią kontaktu, a próba odciągnięcia od telewizora lub zakończenia sesji bajkowej wywoływały tak wielki protest i awanturę, że szkoda było nam naszego zdrowia ...i naszych relacji, bo czułam, że mocno tracimy kontakt z dzieckiem, gdy siedzi i ogląda ten głupawy zestaw bajek na bajkowych kanałach.

Gdy mieliśmy telewizor i wyoglądaliśmy co chcieliśmy wyoglądać, często chcieliśmy jeszcze coś ciekawego obejrzeć... ale nie było.
Łapaliśmy się na tym, że przeskakujemy pilotem po kanałach w nadziei, że może coś chwyci nasza uwagę i nas zainteresuje. Czas leciał, a my przeskakiwaliśmy z kanału na kanał i od początku wszystkich kanałów, bo może gdy dobiegliśmy do kanału 666 i dalej, to na wcześniejszych coś ciekawego się pojawiło.

Nie, nie pojawiało się. Zmęczenie nicnierobieniem, mrugającymi obrazkami i tonami reklam, to przynosił nam telewizor. I dziecko, które z wyczekiwaniem zerkało czy może liczyć na porcję swoich ogłupiających bajek przetykanych jeszcze bardziej ogłupiającymi reklamami.

Zdaliśmy sobie sprawę z tego, co robimy sobie i dziecku tym telewizorowym pudłem.
Zaczęliśmy dozować. Sobie tylko programy, które wybraliśmy do obejrzenia, dziecku tak samo.
My dr House i Zaklinacz psów, córka 3 bajki dziennie, które nawet chętnie oglądaliśmy razem z nią.

A później przeprowadziliśmy się i telewizora nie mamy.
I nie brak nam zupełnie.
Nie ma wciągającego bagna bezsensu, jazgoczących reklam o kilogramach leków - bierz specyfik na wątrobę i żryj dalej, o bolesnych miesiączkach, nietrzymaniu moczu, krwawiących dziąsłach i pieluchach nieodzownie w porze rodzinnego obiadu - cały ekran telewizora wypełniony dziecięcą pupą, aż się oderwać od oglądania nie można....
Jest za to wspólne granie w memorki, rumiqub, scrabble, słuchanie muzyki, czytanie książek, zabawę lalkami, wycinanki, przyklejanki, pieczenie muffinek i zimowy rodzinny wypad na łyżwy.
Cieszę się, że nie ma z nami telewizora i nie tęsknimy za nim.

Pozdrawiam.
Patrycja

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Sposoby, gdy ciągłość powtarzania już nuży.

- Dziecko, posegreguj ubrania.
- Julka, weź ubrania z łazienki.
- Julka, ubrania leżą w łazience.
- Znów zostawiłaś ubrania.
- Nie zapomniałaś o czymś?
- Julka, ubrania!
- ehhhhh

Ksiażka Mazlish i Faber "Jak mówić żeby dzieci słuchały, jak słuchać, żeby dzieci mówiły", w niej szukałam ratunku.

Zastosowanie w życiu na zdjęciach poniżej:



Problem zniknął.
Książkę polecam i Was pozdrawiam.

środa, 16 kwietnia 2014

Wyprawka dla niemowlęcia.

Hej.
Dawno to było i nie wszystkie rzeczy z wyprawki były mi potrzebne, ale jeśli poszukujesz podpowiedzi co mieć, to może coś jeszcze przypomni Ci się, gdy zerkniesz na zdjęcia.






Łóżeczko dostaliśmy od Cioci, wózek od Koleżanki, kupiliśmy jeszcze przewijaczek i wanienkę. 
Ha! Zabrakło Sudocremu przeciw odparzeniom, dla którego w późniejszych latach dzieci znajdują różne zastosowania ;)


wtorek, 1 kwietnia 2014

Skrzydła dla Barbie.

Trochę twórczej aktywności dla dziecka i rodzica.

Co potrzebne:
  • zwykła kartka
  • ołówek
  • kawałek trochę bardziej sztywnego płaskiego, przezroczystego plastiku
  • farbki witrażowe
  • gumka recepturka
  • rodzic
  • dziecko
  • lalka
Efekt końcowy:


No to kolejno:
1. Weź kartkę o rozmiarze plastiku i puść wodze fantazji szkicując skrzydła.


2. Używając konturu z farb witrażowych nanieś wzór na plastik. Ja użyłam białego konturu. 


3. Daj temu 12 godzin, niech dobrze wyschnie.



4. Następnie posadź swe dziecko aby wypełniło kontury kolorowymi farbami witrażowymi.



5. Daj pracy wyschnąć 12 godzin.


Po drugiej stronie, gdzie kontur nie został przypadkiem zamalowany, praca się prezentuje tak:


6. Skrzydła teraz trzeba wyciąć i zamontować gumkę. Ja owinęłam nią raz środek skrzydeł w pionie i dostałam coś jak plecak, ale technika mocowania skrzydeł na lalce jest dowolna. Przy mojej technice malowanie serduszka na środku minęło się z celem, bo zakrywa je gumka, ale nie wysiliłam się za mocno myśląc nad mocowaniem. Zamontować skrzydła na lalce Barbie i skrzydlata wróżka gotowa :)


Pozdrowionka :)

wtorek, 25 marca 2014

Siedmiolatek.

O zabawach z sześciolatkiem pisałam tutaj. Odnosi się to pewnie w większości również do siedmiolatka.
Znalazłam "spis cech" siedmiolatków na portalu "DzieciRosną". Charakterystykę.
Zgadza Wam się z doświadczeniem i obserwacjami?

http://www.dziecirosna.pl/szkola/rozwoj/rozwoj_psychofizyczny_siedmiolatka.html

Pozdrowienia.

poniedziałek, 24 marca 2014

B jak bardzo śmieszne.

Córka: Pisze literkę B.
Mama: - Najpierw laseczka, później brzuszki.
Tata:    - Aaaaaaaaaaahahahahahahaha.
(Zboczeniec)



piątek, 21 marca 2014

Czujesz, że jestes złą matką? Przeczytaj.

Kocham to moje dziecko najbardziej na świecie, nieba bym mu chciała uchylić, a ono ciągle jest niezadowolone, niegrzeczne, krnąbrne, czuję się bezradna. Czasem wrzasnę z tej bezsilności, albo rozpędzę się i dam klapaka, czego natychmiast szczerze i głęboko żałuję, ale mam wrażenie, że się inaczej nie da. Co robię nie tak? Dlaczego inne dzieci słuchają co się do nich mówi, są grzeczne, posłuszne, przyjazne i miłe, a moje to jak diabeł wcielony i nie mam już sił... Ciągle jest nie tak, ciągle zgrzyty, awantury, przepychanki. Czuję, że jestem do niczego i chyba nigdy nie powinnam mieć dzieci.
Znacie to?

W 2009 roku do czwartkowej gazety wyborczej dołączany był zeszyt "Lepsze życie. Poradnik psychologiczny." Nie mam wszystkich zeszytów, ale mam kilka, a wśród nich taki:
"jak być wystarczająco dobrą matką"

Na stronie 3 na marginesie i fioletowym tle widnieje tekst pana Krzysztofa Srebrnego zatytułowany "Osiem zakrętów". Szczególnie wart przytoczenia wydał mi się "zakręt 4 - Matka zależna od dziecka. ". Cytuję:

"Są dzieci, które ułatwiają swoim matkom bycie wystarczająco dobrymi. No, bo są pogodne, a wdzięcznością przyjmują opiekę, śmieją się, próbują nawiązać kontakt. Ale są tez dzieci trudniejsze. Takie, co dużo płaczą, gryzą, pokazują, że są niezadowolone.
Ta sama matka w tej samej sytuacji życiowej, gdy to dziecko jest pogodne i wdzięczne, będzie jakby bardziej zadowolona z siebie, a co za tym idzie, będzie lepiej znosić nieprzyjemne rzeczy. I będzie też spokojniej na to dziecko patrzeć, a wiec będzie się go lepiej uczyć. Jednym słowem, będzie się jej łatwiej rozwijać jako matce. Natomiast w tej drugiej sytuacji jest większe prawdopodobieństwo, że ta sama matka będzie sfrustrowana i pełna wątpliwości co do tego, czy ona w ogóle nadaje się do bycia matką. Będzie na siebie zła, czyli wściekła na dziecko, a więc ono będzie jeszcze bardziej płakało, a ona będzie jeszcze bardziej sfrustrowana jako matka."


Przez długi czas sądziłam, że to ja kształtuję moje dziecko i jeśli ono jest nieznośne, to znaczy, że ja coś zawaliłam w procesie wychowania. Mówi się przecież, że to rodzice kształtują dziecko, jeśli w rodzinie wszystko jest ok, to dziecko też jest ok, itd.  Pełna odpowiedzialność za wszelkie zachowania dziecka na barach rodziców. Uświadomił mnie jednak jeden z moich licznych psychologów, że istnieje coś takiego jak charakter dziecka, a także, że dziecko to też człowiek, który może mieć gorszy dzień. Spadł mi wtedy z ramion ogromny ciężar, bo winiłam się za wszystko, co było nie tak. Uświadomiłam sobie wtedy, że moje działania mają pewien zasięg, ale nie jestem w stanie kontrolować całości wszechświata. Moje dziecko jest osobnym bytem z własnym systemem nerwowym, emocjami, frustracjami i mogę robić wszystko książkowo a i tak może być ...niefajnie. Szczególnie gdy pula genów wygenerowała ...nie-aniołka. 

Pozdrawiam.

środa, 12 marca 2014

Mamo, a co to jest burdel?

Te książeczki z dowcipami (przychodzi baba do lekarza) muszę chyba schować głębiej... może już za późno?

Idziemy dziś rano do szkoły. Moje dziecko, drepcząc niedbale, siłą głosu Fluttershy (Przyjaźń to magia ;) ) zadała mi tytułowe pytanie. Miałam wrażenie, że się przesłyszałam. Hm, miałam nadzieję, że się przesłyszałam.
- Słucham?
- CO TO JEST BURDEL?! - Wywrzeszczała Młoda.
(Mamuśka przeczyść uszy, noś aparat, chodź przychylona, nie każ powtarzać tych pytań, co ludzie powiedzą! )
No to się nie przesłyszałam. Nigdy nie kłamałam dziecka w żadnej, nawet najtrudniejszej sprawie. A to... jak to rozegrać? No jak zwykle, powiem prawdę. Wytłumaczyłam najdelikatniej jak umiałam.
- Aha - skwitowała moja siedmiolatka z lekka zdziwiona.
- A skąd znasz to słowo? - poszłam po rozum do głowy (lepiej późno niż wcale)...
- No bo burdel to znaczy też bałagan... - odpowiedziała moja siedmiolatka.
(Brawo mamuśku...)

sobota, 8 marca 2014

Jakieś fytania?

Dawno, bardzo dawno temu (1995r) kupowałam Dowcipy z wydawnictwa PODULKAstudio. Jak z większością rzeczy - szkoda było wyrzucić. Doczekałam się momentu, gdy dowcipy odgrzebało moje dziecko i oto co zaserwowało przy jednej z kolacji:

- Opowiem wam dowcip:

Przychodzi baba do logopedy:
- Fanie foktorze, nie wymawiam  fwóch liter: "f" i "f".
- Niech się fani nie frzejmuje, ja nie wymawiam czterech liter i fówno to fofo obchodzi! A jak to fomuś frzeszfadza, to może mnie focałować w fufę...

;)


poniedziałek, 3 marca 2014

Samodzielne jedzenie - mój pierwszy raz.

Nadchodzi taki moment w życiu dziecka i rodzica, że dziecko przejmuje z ręki rodzica ...łyżkę ;) .
Żeby straty były jak najmniejsze polecam Wam dać dziecku do jedzenia serek homogenizowany.
Jest gęsty, konsystencja sprawia, że dobrze trzyma się łyżki i jest smaczny.
Zapraszam na zdjęciowy fotoreportaż z pierwszego samodzielnego jedzenia mojej córki.






Bardzo dobrze jej szło! Łyżka naprawdę trafiała do buzi :)

Bądź świadomym rodzicem.

Na dzień dobry filmik, króciutki.


Każdy z nas był dzieckiem. Jak to pamiętacie? Jakimi jesteście dorosłymi? 
Jesteś osobą, która powtarza w duchu: nie będę taką matką (takim ojcem) jaką była moją matka (jakim był mój ojciec)? Bardzo wiele takich osób znam.
A czy wiesz, że uciec od tego wzorca jest trudno? Może się zdarzyć, że pewnego dnia Twoje własne zachowanie Cię zaskoczy tym, jak bardzo podobne jest do zachowania Twojego rodzica, a czego tak bardzo chciałaś/chciałeś uniknąć? 

Jesteś dorosłym człowiekiem i rodzicem. Od Ciebie oczekuje się odpowiedzialności i rozwagi, kontrolowania emocji. Jak to zrobić, gdy życie okazuje się zaskakująco ciężkie, dziwne, pogmatwane, pełne niewiadomych?

W stosunku do dziecka musisz być niczym wielka, spokojna, stabilna góra. Twoje dziecko musi czuć, ze jesteś mocno osadzony w rzeczywistości, że jesteś przewidywalny, że jest przy Tobie bezpiecznie i że może na Tobie polegać. W Tobie dziecko musi mieć oparcie i pomoc. 
Jako rodzic nie możesz w swojej osobie łączyć kochającego człowieka i tego, który rani i sprawia przykrość, albo jest przyczyną cierpień. Taki misz masz jest bardzo trudny do pojęcia.

Wyobraź sobie przez chwilę siebie jako dziecko. I takiego nieprzewidywalnego rodzica, który raz mówi, że kocha, a raz serwuje klapsa, bo nerwowo nie wyrobił. Wyobraź sobie, że czasem przychodzi zdenerwowany i w sumie nie musisz nic nabroić żeby wywołać gniew rodzica. Nie wiesz na czym stoisz, nie wiesz jakie Twoje zachowanie wywoła jaką reakcję, nie umiesz sam dojść do ładu ze swoimi uczuciami do tej osoby. Pomyśl, gdyby jakiś obcy człowiek był tak nieprzyjemny, unikałbyś go. Ale tu sytuacja jest inna, bo Ty jesteś od tego człowieka zależny jako dziecko. A dziecko ma inną percepcję świata niż dorosły. Dziecko odbiera utratę miłości rodzica jako coś co zagraża jego przetrwaniu! A utratą miłości są klapsy, krzyki, poniżanie, etykietowanie (ty tępaku, ty brudasie, ty fajtłapo), brak uwagi, brak... miłości. 

Wiem, nie jesteśmy robotami. Miewamy gorsze dni, zresztą dzieci też. Ważne, żeby dziecko wiedziało, że to nie jego wina. Dzieci zawsze winią się za rozmaite sprawy dotyczące rodziców. Szukają przyczyny, nie znajdują na zewnątrz, bo przecież z dzieckiem nie rozmawia się o problemach w pracy, to znajdują w sobie. "Szukajcie a znajdziecie"... niefortunnie. 

Polecam Wam Piżamowe Party. Wspólnych 25 minut w ciągu dnia. To więcej niż nic, to więcej niż przeciętne, statystyczne 3 minuty spędzane razem z dzieckiem.... 

Dziecko chłonie wszelką wiedzę, uczy się. Jeśli nie może poradzić sobie z kurtką, a ty drzesz się na nie, zastanów się. Też umiałeś wszystko za pierwszym razem? Tego oczekujesz? Perfekcjonizmu za pierwszym razem? To coś z Tobą zdrowo nie tak. Zrewiduj myślenie. Nigdy (albo rzadko) udaje się za pierwszym razem. Naucz dziecko (i siebie), że porażki są wpisane w życie. I to nie jest nic złego. To jest tylko stopień na drodze do uczenia się.

Pamiętam, że nie mogłam wyobrazić sobie, że daję dziecku łyżkę i że je samodzielnie. Widziałam umazane dziecko, ściany, podłogę i wizja tego była tak mało zachęcająca, że brałam łyżkę sama i karmiłam córkę. Oszczędzając sobie pracy robiłam coś za moje dziecko. Znacie to? Ja wiem, że jak ja nakarmię, to się nie nabrudzi, że jak ja zawiążę buty, to będzie szybciej... ale czego się wtedy uczy Wasze dziecko? Niczego.  

Kiedy dziecko idzie do żłobka już jest zdane na łaskę pań opiekujących się dwudziestką takich dzieci i ...na samego siebie. To czas ćwiczenia samodzielnego ubierania się, jedzenia, komunikowania potrzeb. Rozmawiałam z panią na temat samodzielnego jedzenia i podzieliłam się obawami... pani psycholog nie kiwała głową ze zrozumieniem. Powiedziała: niech pani zawiesi stare prześcieradło dookoła miejsca gdzie dziecko je, ale niech je samo! Niech próbuje! Chcecie zobaczyć pierwsze próby? Zapraszam tutaj. Osiągnęłyśmy sukces. Każdy w końcu by się nauczył jeść, na przykład w żłobku, ale po co narażać dziecko na stres, skoro pewne czynności można opanować w bezpiecznym domu? 

Pewnego dnia poszłyśmy na jedno ze spotkań razem z Młodą. Pani wlała jej sok do szklanki, a dziecko, chcąc się napić, przechyliło i wylało cały na siebie. Miałam krzyczeć? Zbić? Tak mi było jej szkoda, że zalała swoją sukienkę, była zaskoczona tym, co się stało i picie zamiast wlecieć do brzuszka zostało stracone. Dlaczego tak się stało? Bo ułatwianie życia to często iluzja - kubek niekapek - dla rodzica luz, bo się nie musi martwić o zalewanie ubrań, podłóg i innych. Tylko że w żłobku nie dostaje picia w kubku niekapku, ale w zwykłym kubeczku ...i nie umie się napić! To samo z tymi dziwnie wykrzywionymi widelczykami! Po co? Żeby było łatwiej? Przyzwyczaisz dziecko, a potem będziesz znów uczyć używania czegoś innego niż do tej pory. To chore! Koleżanki synek dostawał picie w kubeczku, nie w niekapku. Nie miał problemu z piciem w żłobku, bo umiał. Mądra mama nauczyła dziecko pić ze zwykłego kubeczka. 

Różne rzeczy dzieją się w życiu i różne emocje dopadają dorosłych. Nie możesz jednak bezmyślnie podawać tych emocji dalej, szczególnie do słabszych... szczególnie do swojego dziecka! 

Jako rodzic jesteś dla dziecka najważniejszy na świecie. Jeśli Ty je zawiedziesz, to kto je będzie chronił przed światem, kto będzie przewodnikiem, kto ukoi lęk, otrze łzy, pomoże przebrnąć przez różne doświadczenia? Kto? Kto? Kto? Jeśli z Tobą nie czuje się pewnie i bezpiecznie, to już się tak nie będzie czuć... i to jest cała tragedia. 

Jeszcze jedna bardzo ważna rzecz. Dziecko to Człowiek. Na razie uczy się świata, nie potrafi jeszcze zbyt wiele, ale uczy się, rozwija. I kiedyś urośnie. Sądzisz, że teraz możesz je szarpać, brzydko się do niego wyrażać, krzywdzić je, bo jest małe? BO NIE ODDA? No to uważaj, bo będzie ci wszystko zapamiętane. 
Oszczędź dziecku łez teraz, żeby miało czym płakać na Twoim pogrzebie... Jeśli wyżywasz się na młodszych to żaden z Ciebie bohater... Pomyśl o tym. 

Wiem, że bycie rodzicem czasem przerasta, szczególnie gdy samemu masz jeszcze bałagan w głowie po swoich przejściach z dzieciństwa. Nie przenoś tego na swoje dziecko, daj mu szansę na dobre życie. 

Pozdrawiam.

środa, 12 lutego 2014

Uważaj, bo Cię Dziecko zaskoczy.

W czerwcu 2007 roku Maleńka miała 4 miesiące.
Podczas wizyty u babci spała na środku wielkiego łóżka.
Na chwilę zeszłam do kuchni, wstawić ryż.
Naraz ŁUP! i wrzask dziecka.
Spadła!! A przecież spała! Na środku wielkiego łóżka!
Spadła na głowę, nabiła sobie na czole guza.

(Nie poszłam do lekarza, choć może powinnam. Obserwowałam ją.
Podobno jeśli płacze, to znaczy, ze jest w porządku.
Gdyby upadła i ucichła, nie ruszała się, trzeba natychmiast skontaktować się z lekarzem.
Gdyby jakiś czas po upadku była marudna, nie chciała jeść, wymiotowała, wtedy też trzeba skontaktować się z lekarzem.)


Kiedy już zaczęła chodzić, zrobiła następny numer.
Siedziałam na kanapie, czytając, szyjąc, wszystko jedno.
Naraz moje dziecko wdrapało się na kanapę.
O rajuśku, jak ona to zrobiła? Wcześniej nie potrafiła!
Obserwowałam co zrobi.
Podniosła sobie z tej kanapy co potrzebowała i skierowała się ku zejściu.
Ale jak się skierowała!
Normalnie! Po prostu! Jakby kanapa nie miała krawędzi tylko była na przykład dywanem!
Złapałam ją przeczuwając, że nic sobie nie robi z różnicy wysokości.
Jakże cieszyłam się, że tym razem byłam w pomieszczeniu, gdy ten krok w jej rozwoju miał miejsce!

I jeszcze jedna sytuacja, ale ta zmroziła mi krew w żyłach.
Barierka w łóżeczku Młodej sięgała jej mniej więcej pod paszki.
No nie ma siły żeby wyszła, w moim mniemaniu była bezpieczna, nawet zostawiona na chwilę w pokoju.
Ona spała, a ja zajmowałam się obiadem w kuchni.
Naraz słyszę dziwny dźwięk, dźwięk wazy, która stała na parapecie.
Co jest?
Wchodzę do pokoju i mało nie padłam w progu.
Moje dziecko stało na parapecie i bawiło się wazą...
Jej łóżeczko stało przy oknie, które czasem było otwarte.
Całe, niewiarygodne szczęście, że nie tym razem...
Okno, a za oknem siedem pięter w dół...

Nie sądź, że jeśli dziecko jeszcze się nie przemieszcza, to możesz zostawić je i będzie bezpieczne.
Nigdy nie wiesz kiedy się zacznie przemieszczać i czy to czasem nie będzie ten moment, kiedy pójdziesz do łazienki czy kuchni.
Moja znajoma posadziła dziecko w dość wysokim wózku.
- Nie, nie wypadnie!
Nie wypadnie, bo do tej pory nie wypadł?
Możesz mieć szczęście i faktycznie nie wypadnie, ale możesz go nie mieć.

Bądź ostrożna. Dziecko się rozwija, nabywa nowych umiejętności, może Cię zaskoczyć.
Ono nie ma jeszcze wyczucia, włączonego myślenia o konsekwencjach, niestety.
To my jesteśmy mózgiem chroniącym nasze dziecko.
Musi być ciągle czujny, ciągle włączony.

Życzę, żebyście nie doświadczyli żadnych wpadek.
Pozdrowienia.



wtorek, 11 lutego 2014

Objawy ciąży

Jak to się zaczęło?
W pewnym momencie pomyśleliśmy o dziecku. Obydwoje dobiegaliśmy trzydziestki. Jeśli nie teraz to kiedy? Jeśli nie Ty, to kto? I po prostu przestaliśmy się zabezpieczać, odstawiliśmy prezerwatywy.
Sprawdziłam testem czy może jestem w ciąży czy jednak nie, jednak nie, mimo, że okres spóźniał się dzień lub dwa, choć zawsze był bardzo punktualny.

Pewnego dnia obudziłam się z uczuciem ciężkości na żołądku. Błe. Nie powiązałam tego w żadnym wypadku z ciążą. Mąż kupił mi krople żołądkowe, a ja mu oznajmiłam, że idę na imprezę z ludźmi z mojej ówczesnej pracy. Mąż rozsądnie odpowiedział, że najpierw sprawdzimy czy nie jestem w ciąży.
- No nie jestem - powiedziałam mu, przecież sprawdzałam kilka dni temu.

Zakupiliśmy test ciążowy, poszliśmy do domu, zamknęłam się w łazience, przystąpiłam do testowania.
Minutę odczekać. Jedna kreseczka, dwie kreseczki. O cholera, jestem w ciąży!

Siedziałam na tym sedesie dobrych kilka minut i zastanawiałam się, jak ubrać w słowa to, czego właśnie się dowiedziałam. Chcieliśmy dziecka, kochaliśmy się bez zabezpieczeń, ciąża to całkiem naturalna konsekwencja naszych poczynań (nomen omen). A jednak świadomość, że oto w moim ciele zaczyna rozwijać się nowe życie była przytłaczająca, dziwna, niesamowita i przerażająca. Równia pochyła. Nie w złym znaczeniu tego słowa, ale w znaczeniu nieodwołalności. Oto stałam przed faktem, że jestem w ciąży, czyli spodziewam się dziecka.

Wyszłam z łazienki, z walącym sercem spojrzałam na męża i on już wiedział. Jego oczy zrobiły się nagle bardzo duże, przytulił mnie, a serce waliło mu tak mocno, że ja je czułam. Później przyglądał mi się badawczo, zdumiony, niepewny właściwie czy jeszcze może mnie dotykać jak zwykle czy tez może ma zacząć traktować mnie jak jakąś świętą ikonę. Byłam w błogosławionym stanie, a on jeszcze nigdy nie był w takiej sytuacji.

Następnie uchlał się ginem z tonikiem. ;)

Umówiłam się na wizytę do ginekologa w przychodni studenckiej. (Mimo, że miałam 29 lat, byłam studentką studiów dziennych - później niż inni zaczęłam) Babsztyl kazał położyć mi się na kozetce, z której widziałam przechodniów na ulicy,  i na rękę włożył coś w rodzaju rękawic jakie spotyka się w warzywniaku - foliówki. Pogmerała we mnie i stwierdziła,  coś tam jest zaokrąglone, ale ona mi nic nie powie czy to ciąża, czy nie i że ni z gruszki ni z pietruszki podsumowała, że studiami się powinnam zająć a nie robieniem dzieci.

Dosłownie zatkało mnie.

Miałam 29 lat, pełne prawo decydowania o kształcie mojego życia i o poczęciu nowego życia właśnie teraz, tuż przed trzydziestką, kiedy jeszcze zdrowo i nie za wcześnie. Wiek idealny, czas idealny. Moja pierwsza ciąża, mój pierwszy dzidziuś, stos obaw, nadziei, radości, lęku ...i realia gabinetów lekarskich... zmroziła mnie ta baba. Miała dać mi zwolnienie lekarskie na czas tych mięsnych oględzin, ale sposób w jaki ze mną rozmawiała traktując naprawdę jak śmiecia, sprawiły tylko, że twarz wykrzywiła mi się w grymasie obrzydzenia i na odchodne odrzekłam tylko, żeby już nic nie wypisywała, że nie chcę już od niej żadnego zwolnienia. Gdyby można było działać, żeby takich lekarzy eliminować... fachowcy z łaski.

Zapisałam się na prywatną wizytę. Zapłaciłam, zostałam miło przyjęta, kobieta patrzyła mi w oczy (wow!, nie?). Zasugerowała USG. No dobrze. Ale ona powiedziała, żebym się rozebrała, że to będzie USG dopochwowe. Że co? Dopochwowe? (Ale się kochaliśmy dwie godziny temu, oo, i jak wyleci co wleciało, aaaa, jaki obciach!) Stresowałam się okrutnie tym właśnie faktem, że kochaliśmy się niedawno! Z tego co wiem nie jesteśmy jedyną parą, która z tego powodu przeżywała stresowo swoje pierwsze spotkanie z dzieckiem za pomocą badania dopochwowego USG. :) :) :)

W każdym razie dałam się zbadać. Na ekranie monitora pojawiła się plamka, a w tej plamce jeszcze jedna plamka miarowo migająca. To, co widziałam na ekranie, było moim dzieckiem. Miało 19 mm i bijące serduszko. Ten widok był niezwykły, zakochałam się na zabój w tej małej plamce :) :) :) Już wiedziałam na pewno, że będę mamą i że żyje we mnie żywe żyjątko :) :) :)

(miejsce na fotkę)

Na podstawie "wzrostu" maleństwa termin porodu został ustalony na 4 lutego 2007 roku.

Trzy kolejne miesiące budził mnie mój żołądek nie dając o sobie zapomnieć. To te słynne nudności. Okropne uczucie, nie wiadomo czy jeść czy nie, bo mogło się okazać, że śniadanie zobaczę ponownie.
Nie wiedziałam nic o ciąży, o tym, co powinnam, czego nie.  Wszystkiego uczyłam się na bieżąco.
Byłam też okrutnie senna, spałabym cały czas, w każdej chwili. Aż do czwartego miesiąca - w czwartym miesiącu wszystkie dolegliwości przeszły jak ręką odjął. I kolejne 3 miesiące były wspaniałe, bo już nie było dolegliwości i jeszcze nie było brzucha, a moje samopoczucie z powodu słodkiej tajemnicy było fantastyczne, promieniałam radością, szczęściem i jeszcze raz radością. A mój mąż zamienił się na czas mojej ciąży w mężczyznę moich marzeń, spełniał wszelkie moje zachcianki, opiekował się mną, przynosił śniadania do łóżka i kwiaty. Czułam się jak w raju. :) :) :)

cdn.
**********

Jak obliczyć orientacyjną datę porodu?
Od pierwszego dnia ostatniej miesiączki odjąć trzy miesiące i dodać 7 dni.
Albo trochę bardziej "na piechotę":
Od pierwszego dnia ostatniej miesiączki ciąża trwa 288 dni, a od owulacji 266 dni.

Wszystko to pi razy drzwi, bo dziecko i tak rozwija się indywidualnie, no i cykl różnie trwa u różnych kobiet. Moje dziecko ostatecznie przyszło na świat 9 lutego 2007 porodem wywoływanym i określonym jako poród w 42 tygodniu ciąży - czemu skoro pierwotny termin miałam na 4 lutego? Teraz tego nie wyjaśnię, nie wiem co się zadziało. Nie wiem czemu wpisano w karcie, że były zielone wody płodowe. Nie wiem dlaczego moje dziecko urodziło się z dwa razy większym sercem, niż przeciętne, z powiększoną śledzioną, z bradykardią, skoro tuż przed zabraniem mnie na porodówkę USG wykazało całkiem zdrowego dzidziusia?
Nie zrozumiem tego nigdy. Mam wrażenie, że lekarze to jakaś machina, w którą ciężarna kobieta wpada. Terminy na oko, wywoływanie porodów, patologia ciąży, pozycja leżąca, eh... nie lubię lekarzy....
Zwrot "nie lubię" nie wyraża tego, co czuję do lekarzy.
Nie wyraża.

Pozdrawiam.
Pati



czwartek, 6 lutego 2014

Język angielski metodą Helen Doron.

(To nie jest post sponsorowany.)

Pewnego dnia pani z ulotkami zagadnęła do mnie, czy słyszałam o języku angielskim metodą Helen Doron i zaprosiła na bezpłatną lekcję. Można zobaczyć jak to wygląda, prawda?

Zapisałam młodą na tę lekcję pokazową, choć wcześniej wcale nie rozważałam posyłania jej na angielski.
Miała na tę jedną lekcję dołączyć do grupy, która już się uczy. OK.

Poszłyśmy - okazało się, że lekcje odbywają się w przedszkolu, w sali z kolorowym dywanem i mnóstwem zabawek. Wiecie jak w przedszkolach potrafi być kolorowo. Rodzice siedzieli przy stoliku, na dywanie lub kanapie, dzieci na dywanie zgromadzone wokół pani, było ich 6.

Pani wyciągnęła misiaka-pacynkę z pudła. (W tym magicznym, wielkim pudle zawsze było mnóstwo ciekawych rzeczy do zabaw. :) )
- Hello, I'm Felix. 


Felix przywitał się z dziećmi, uścisnął im rączki. Zaczęło się mówienie:
- I am Felix, you are Michał, she is Basia.
Michał mówił:
- I am Michał, you are Basia, he is Bartek.
Basia mówiła:
- I am Basia, you are Bartek, she is Monika.
I tak dalej, kiedy przyszła kolej młodej już zdążyła podłapać jak się mówi i pani jej pomogła. 

Trudno opisać tę pierwszą lekcję tak, żeby oddać klimat, w każdym razie bardzo szybko dziecko zostało zagarnięte przez różne zabawy, a moc tych zajęć kryła się w tym, że wszystko odbywało się w języku angielskim. Były piosenki, bieganie, tańczenie, rysowanie, angielskie memorki, nowe słówka, rozmaitości. Na zdjęciu poniżej pani pokazuje różne figury geometryczne w różnych kolorach, a dzieci mówią, co widzą.

- Orange circle! :) :


Na tych pierwszych zajęciach moje dziecko wybawiło się, ja mogłam cały czas obserwować, jak sobie radzi, jak bawi się, jak w ogóle funkcjonuje w grupie, w końcu jest jedynaczką, nie często mam okazję poobserwować ją w podobnych okolicznościach. To nie była nauka, to była zabawa. Uśmiech zadowolenia na jej twarzy, mój relaks, bo to przecież ktoś inny przez godzinę zabawiał moje dziecko ;) , i do tego, jakby jako coś zupełnie dodatkowego - nauka języka. 

Zapisałyśmy się na kurs. I za każdym razem było tak fajnie, jak na pierwszych zajęciach. Do domu dostałyśmy 4 płyty i 4 książeczki. Na zajęciach dzieci z panią śpiewały i tańczyły do płyty nr 1 i tej płyty mieliśmy za zadanie przesłuchać każdego dnia 2 razy. I tylko tyle. Żadnych wymagań, prac domowych, wkuwania. Cała płyta to 20 minut słuchania piosenek, dialogów, słówek. 

- What colour is your pencil-case?
- My pencil-case is green, pink and gold. 



Dzięki atmosferze relaksu i zabawy na zajęciach przy okazji słuchania tych piosenek ten klimat przenosił się na atmosferę w domu. Ta płyta fantastycznie nadawała się do słuchania przy okazji Piżamowego Party. W każdej części książeczki są do wycięcia memorki, takie, jakimi bawią się czasem na zajęciach. Na tych memorkach są rysunki i angielskie słówka. Pary to na przykład przedmiot w liczbie pojedynczej i mnogiej. Picture i Pictures, albo na jednym elemencie jest kuchnia bez podpisu a na drugim kuchnia z podpisem. 

Pani cały czas mówi do dzieci po angielsku, rzadko czegoś nie rozumieją, wtedy pani tłumaczy z pomocą rąk, pokazuje.

- We are sleeping, yes we are! :) : 


To wszystko jest takie magiczne, że dzieci zatapiają się w tym obcym języku i współpracują, biorą udział w zabawach, mówią. Grupa liczy maksymalnie ośmioro dzieci.

Po kilku miesiącach moja córka próbowała już opowiadać pani po angielsku, co się u niej zadziało ostatnio. Powiedziała: My bicycle two circles, no four. I pani zrozumiała, że jej rower ma już teraz dwa kółka a nie cztery. Najważniejsze nie jest to, że to niegramatycznie i nie tak, najważniejsze, że w obcym języku przekazała myśl, która została zrozumiana. Że próbuje komunikować się w obcym języku. Wszelkie próby mówienia są bardzo dobrze przyjmowane i dziecko jest zachęcane do mówienia. Teraz po 4 książeczkach umie już o wiele więcej. Zna mnóstwo słów. Lekko wtrąca różne myśli, które jej się pojawią podczas zabaw. 

Dostała do ręki dwa żółte kółeczka i powiedziała do pani: 
- I have two suns!
a pani powiedziała:
- It must be very hot with two suns :)

Przygodę z Helen Doron zaczęliśmy w Warszawie na Bielanach z Panią Moniką Seń. Bardzo mocno polecam te zajęcia i tę Panią. Moje dziecko było w Pani wręcz zakochane. 
Później przeprowadziliśmy się, ale i tu gdzie jesteśmy okazało się, że jest szkoła Helen Doron, zresztą namiar na nią dała nam Pani Monika.

- Please give me an orange rectangle. :) :


- My picture is ready! :)


Jeśli interesuje Was posyłanie dziecka na lekcje angielskiego, to osobiście gorąco polecam metodę Helen Doron. Zresztą... lekcja pokazowa jest bezpłatna, można się zapisać i przekonać się na własne oczy i uszy jak to działa. Ja jestem bardzo zadowolona. I najważniejsze, że młoda też. Ona nie idzie na angielski uczyć się angielskiego, ona idzie na angielski się pobawić. I dlatego uważam, że warto. 

Październik - rok 2012 - pod koniec filmu czyta liczebniki. Tu ma 5 lat: 


Słuchanie płyty, oglądanie książeczek podczas Piżamowego Party:


:) :) :) 

Co czytać?

Książki.
Inne światy. Często ucieczka w nie ratowała mnie przed intensywnością mojego nadmiernego (złego) myślenia.
Czytanie dziecku to bycie blisko i bycie dla dziecka.
Otwieranie przed nim ciekawych, nowych, innych światów.
A przy okazji oswajanie z nauką czytania.


Wierszyki:
Julian Tuwim - Pan Tralaliński, Lokomotywa, Rzepka, Ptasie radio ...
Jan Brzechwa - Słoń Trąbalski, Tańcowała igła z nitką < the best,  Kaczka DziwaczkaPtasie plotkiNa wyspach Bergamutach, Entliczek-pentliczek ... klasyka
Aleksander Fredro - Małpa w kąpieli, Paweł i Gaweł, Osiołkowi w żłoby dano.

Rymowanki, to na początek.
No i obrazki w książkach muszą być!.

Trochę później Ewa Szelburg Zarembina i jej opowiastki - ulubione mojej Córki to:
  • Bajka o Gęsim Jaju, Raku Nieboraku, Kogucie Piejaku, Kaczce Kwaczce, Kocie Mruczku i o Psie Kruczku. To jest jeden tytuł jednej bajki ;) Po samym tytule widać jaki jest rym, bo te bajeczki to nie są wiersze, ale proza, w którą wpleciony jest rytm i takie właśnie rymy. 
  • Zabawa Myszek
  • O tym, jak Zajączek Szaraczek Psa Burka wywiódł w pole. Stąd się dowiecie, że sierść zająca to nie sierść tylko turzyca, że uszy to nie uszy tylko słuchy, że oczy to nie oczy tylko trzeszcze, że ogonek to nie ogonek tylko omyk i jeszcze kilka innych faktów ;)
  • Jak żabki Jasia zabawiły. 
  • I najwspanialsza z opowiastek: O Kurce Złotopiórce i Kogutku Szałaputku. Ta bajka jest nawet wśród tekstów do ćwiczenia dykcji i oddechu dla mówców. Niezłe wyzwanie. ;)
Jeśli dziecko polubi bajkę, każe ją sobie czytać w kółko i tak było z powyższą bajką. I zna ją na pamięć.

Przechodziłyśmy przez serię bajek o Wirciłapce, Wiercinosku i Wiercipiętku Mateusza Galicy. Były jako strona dla dzieci dodawane do czasopisma "Mamo to ja". Rysunki Pani Magdy Jasny - obowiązkowe! Strony z 3 opowiastkami zachowały się u nas do teraz:
  • Wierciłapka szuka wiosny.
  • Deszczowe zabawy Wiercipiętka.
  • Wiercipiętek wybiera się na wycieczkę.
Nasze dzieci wraz z Wierci-dziećmi poznają świat - głównie świat przyrody.  Bardzo przyjemne, lekkie czytanki.


W tej chwili (7 lat) młoda uwielbia serię książek Bolka i Lolka.


Hm, znacie te książeczki, które kupuje się maluszkom - zawierają obrazki różnych rzeczy i ich nazwy pod spodem, albo nawet bez nazw? Te książeczki fajnie się sprawdziły przy jednej zabawie, gdy młoda miała 4 czy 5 latek. Otwierałyśmy książeczkę na jakiejś stronie i dziecko układało historyjkę, w której występowały przedmioty z obrazków. I polubiła tę zabawę.

ha, nie zapominajmy o Tupciu Chrupciu Elizy Piotrowskiej! Dbam o zęby było wałkowane bez przerwy bardzo długo!


Czytać zaczęła, gdy miała 5 lat. Teraz - w wieku 7 lat (za 3 dni ma siódme urodziny) czyta już płynnie i sama czyta sobie książę do snu. Obecnie - oprócz Bolka i Lolka - czyta "Bromba i inni" - stare dobre książki :)

- Mamo, a czy Psztymulce są potrzebne w samochodzie?
- Wiesz, wydaje mi się, że one naprawdę nie istnieją i stworzył je autor. W takim razie wydaje mi się, że od ciebie zależy czy chcesz wierzyć, że istnieją czy nie i że sama musisz stwierdzić czy są potrzebne.
- Moim zdaniem są, bo mają kształt trybika.  

Post uzupełnię. Wiecie, jak piszę, to przychodzi mi do głowy to, czym chciałabym się jeszcze podzielić i jest tego tyyyyle! Książek u nas jest moc, córka ma swoje ulubione i często do nich wraca.
O, przypomiała mi się jedna książka. Historyjki i Opowiastki. Ta książka była tak często używana, szczególnie zaś bajka Ciuchcia, że zakupiona została jeszcze raz, bo z tamtej nie było już co zbierać.
Książka ma bardzo ładne ilustracje, historyjki są krótkie, a tekst pisany dużą czcionką - w sam raz dla dzieci, które w czytaniu stawiają pierwsze, samodzielne kroki.
  

Również prześliczne ilustracje są w serii książek o Martynce. Mamy jedną z tych książek, ale jakoś nie cieszy się ona wielka miłością Córki. 

Obecnie wieczorami towarzyszy młodej magazyn dla dzieci - dwutygodnik. Ciekawe czy zgadlibyście, że to Świerszczyk. :) Mają stronę internetową: www.swierszczyk.pl  Rodzice tez mogą ruszyć głową przy czytaniu tego magazynu. Póki co on króluje. Jak się coś zmieni, dam znać. 

Pozdrawiam.

Piżamowe Party :)


25 minut to długo czy krótko?

Jesteście zapracowani, w domu trzeba posprzątać, trzeba ugotować, zrobić zakupy. 
Wy jesteście zmęczeni i jeszcze dziecko jest niegrzeczne.
Mogłabym wrzucić tu jakiś bardziej rozbudowany wstęp, ale nie mam weny. 

Chodzi o to, że czasem nie macie siły na to, żeby poświęcić dziecku czas.
Ja wiem, że mogą się odezwać tu te wszystkie mamy, dla których czas z dzieckiem to świętość, które nigdy się przed nikim nie przyznają, że czasem kurka mają wszystkiego dość, między innymi wymysłów dziecka i jego hałaśliwych zabaw, do których potrzebuje towarzystwa rodziców. 

Ja na przykład jestem egzemplarzem, który nawiedza niestety koleżanka depresja.
Z energią u mnie często kiepsko, nie mam sił ogarnąć wszystkiego i jeszcze zadowolić naprawdę wymagające dziecko. 
Wiedziałam, że czas poświęcony dziecku jest bardzo ważny, i nawet nie jego ilość jest ważna, ale jakość.

Frustracja dziecka przejawia się tym, że jest ono po prostu NIEZNOŚNE!!
Ja słaniająca się na nogach i mały tyran, który chce i koniec, nie ma przeproś!

Stanęłam przed swego rodzaju problemem. 
I rozwiązanie przyszło w postaci PIŻAMOWEGO PARTY :) :) :) :) :) :)



Każdego wieczoru jest tak samo. Jemy jakąś kolację - posiłki to dobry pomysł na kolejny post, czasem po prostu nie mam weny na wymyślanie czegoś co moje dziecko przełknie, a co nie jest cukrem... - myjemy się, przebieramy w piżamy, rozbieramy łóżko i idziemy wszyscy się bawić.

Kiedyś była taka fajna aplikacja na telefon, nazywała się "pomodoro". Teraz jest mnóstwo takich pomodoro-podobnych aplikacji, ale nie takich jak tamta. O niej innym razem (już jej nie ma, może się ktoś zlituje i napisze taką aplikację na telefon. Czemu jej już nie ma? :( ).
Aplikacja "pomodoro" ma za zadanie odmierzać czas. Nastawiasz cykacz na 25 minut i zapominasz, że jeszcze to masz zrobić i to, i tamto, i jeszcze sto innych rzeczy. Na 25 minut sobie odpuść resztę świata. Teraz jest czas na Piżamowe Party. 

Na naszym Piżamowym Party przyjęło się słuchanie dziecięcych piosenek albo bieżącej płyty z angielskiego metodą Helen Doron. Przyjęło się też granie w Memory Game. To robimy najczęściej, śmiejemy się, a jak tata jest z nami, to śmiejemy się potrójnie. Czasem gramy w szachy, albo w grzybobranie. To jest czas głównie dla dziecka, ale też dla nas jako rodziny w ogóle. Gromadzimy się w trójkę (no czasem we dwie) , w jednym czasie przy zabawie i tylko zabawie. Jak mamy nieco więcej wolnego czasu, to pomidora nastawiamy na drugą turę i bawimy się dalej.


I wszyscy są zadowoleni.
Dziecko ma ze sobą rodziców zaangażowanych w zabawę. Ja - rodzic - czuję, że staję na wysokości wymagającego, rodzicielskiego zadania. Jesteśmy razem. Tata z mamą też. I to tez ważne!! Czuję, że ten czas, to dobry czas.

Naprawdę polecam Wam ten sposób spędzania chwil przed ułożeniem się do snu.
Jest czas zabawy, śmiechu, łaskotek, a kiedy kończy się Piżamowe Patry, wyciszamy się w łóżku czytając, rozmawiając, grając w "poduszkowe gry".
Dziecko zasypia szczęśliwe i spokojne.
Życzę, żeby tak było też u Was.
P.

środa, 5 lutego 2014

Jak pozbyć się smoczka?

Metoda jest banalna i genialna, nie wiem jak działa, ale działa.

Smoczek, magiczne wyposażenie dziecka. Tęskni za nim gdy go nie ma, nie może usnąć, płacze.

Można tego uniknąć stosując metodę odcinania smoczka po kawałku.
No :) Tydzień i dziecko smoczka już nie potrzebuje.

Najpierw odcina się kawałek - plasterek 2 mm - i daje dziecku smoczek do normalnego stosowania.
Następnego dnia odcina się następne 2 mm i znów daje dziecku do normalnego używania.
Za dzień lub dwa odcina się kolejne 2 mm.
W końcu smoczek staje się za krótki, żeby utrzymać go w buzi i staje się dla dziecka niepraktyczny.
Dziecko go odrzuca, już go nie chce.
Samo z siebie!

Spróbuj, wypróbuj, sprawdź i napisz, czy u Ciebie też poszło bez problemu. :)
Jakieś inne metody macie na odstawienie dziecka od smoczka?
Dajcie znać w komentarzach.

Pozdrowienia
Patrycja


PS. Nasz początek nie był całkiem gładki. Wenflon w rączce, miesiąc różnych dziwnych badań, maszyn, kłucia. 7 lat po tym czasie nadal wstrzymuję oddech i nic nie widzę przez łzy w oczach, za każdym razem, gdy cokolwiek przypomni mi o tym czasie. Na przykład zdjęcia. A przecież miało być tak pięknie. 

wtorek, 4 lutego 2014

Zabawy sześciolatka.

- Mamo, a pobawimy się w awatary?
- ???

Sześciolatek to już całkiem świadome dziecko.
O zarysie charakterologicznym dziecka w tym wieku mogę napisać w którymś z kolejnych postów, w skrócie - uparte to, pyskujące, polemizujące z  każdym poleceniem, niecierpliwe, ciągle niezadowolone, wywracające oczami na każdą propozycję, nerwuuuusy, że szok!, rzucające zdania typu: bo wy mnie wcale nie kochacie, wyprowadzam się stąd, to wszystko przez ciebie, boooosz, ale ty jesteś. Oczywiście dzieci są różne, dlatego nie będę opierać się tylko na tym, co widziałam we własnym domu, na własne oczy, ale zbiorę więcej informacji, zanim sklecę jakiś przekrojowo pasujący opis.  I trochę zazdroszczę aniołków, które grzecznie siedzą nad kartką i tworzą kredkami kolejne dzieła... Są takie?

Zabawy sześciolatka.

Komputer, kropka.

Hahaha, żartuję. W zależności od temperamentu dziecka różne zabawy różnym dzieciom sprawią frajdę.
Czy mam pisać o grach komputerowych? U nas sprawdza się strona www.bobibobi.13tka.com , tam gry są rozmaite. ( Znacie inne strony z grami, z które lubią Wasze Dzieci, z których korzystają? Dajcie namiar w komentarzu, chętnie przejrzę. )
Tu jednak chciałam opisać kilka zabaw rodzinnych, mniej lub bardziej wymagających. Najbardziej lubię te, przy których mogę leżeć i nie wstawać ;) :D

Memory game - gra w pamięć

Na tę grę składa się zestaw obrazków - parami identycznych. Miesza się je wszystkie, odwraca do góry nogami (my układamy w równych rządkach, nie chaotycznie, ale można i tak) i zaczyna się grę. Pierwszy zawodnik odkrywa dwa dowolne obrazki - jeśli ma parę, zabiera ją - ma punkt, w nagrodę odkrywa obrazki kolejny raz. Jeśli nie ma pary, kolej przechodzi na następnego gracza. Wygrywa ten, kto uzbiera więcej par. Gra dobra nie tylko dla dzieci, ale i dla dorosłych - trenuje komórki mózgowe.

Możliwości do rozważenia:

1. Zróbcie swoje memorki sami! Wytnijcie kwadraty z brystolu, tektury, obrazki narysujcie lub kupcie dwa egzemplarze jakiegoś kolorowego magazynu - wycinajcie obrazki i naklejajcie na tekturki. To też zabawa.

2. Rozłóżcie memorki na mapie świata! Odkrywane i odkładane na miejsce obrazki zapamiętujcie dzięki umiejscowieniu na mapie: Lew w Europie, Paw w Ameryce Południowej. Pomaga w zapamiętaniu nie tylko samych obrazków, ale też nazw kontynentów, krajów, wysp i innych składowych mapy. (Zdjęcie tutaj). Dobra rzecz - bezbolesna nauka geografii, a dziecko chłonie takie szczegóły bardzo szybko.

3. Układajcie historyjki z odkrywanych obrazków. Metody zapamiętywania polegają na tworzeniu w głowie obrazów i sytuacji związanych z tym co się chce zapamiętać, jednak nie historii oczywistych tylko tych zupełnie sprzecznych z prawami logiki i fizyki. Dowiedziono, że mózg zapamiętuje takie abstrakcyjne skojarzenia lepiej niż coś, co można zobaczyć codziennie. Jeśli odkryjecie Landrynki i Kota, niech zamiast Kot zjada Landrynki historyjką będzie Landrynka zjada Kota! Wyobraźnia działa, mózg pracuje, i o to chodzi.

Mówienie zabawkami.

Tej zabawy akurat nie lubię, bo nigdy nie wiem, co tymi zabawkami mówić, żeby było a) mądrze, b) zabawnie, c) ciekawie... Ja nie lubię, ale kto tu mówi o mnie. Moja córka tę zabawę uwielbia. I dosłownie wszystko jedno co się mówi, najlepiej jednak, jak dialog prowadzi do jakichś akcji.
Dziecko:
- Ona zapytała dla bezpieczeństwa: "- Matyldo dobrze się czujesz?"
Tata:
- A tu pływa krokodyl.
Dziecko:
- Ale to jest dobry krokodyl Roko, dobra?
Tata:
- Mhm.
Dziecko:
- A dobra, że krokodyl chciał zjeść konia, ale koń go kopnął? Aaaaa, idź stąd krokodylu!

I tak dalej bez sensu. Dzieci to lubią. No dobra, moje dziecko to lubi, może muszę się przemóc, zmusić, pobawić, przekonać się, że to fajne. Iiiiih.

Możliwości

1. Pacynki. W IKEI bywają takie do założenia na palec. Można zrobić teatrzyk. Można hm, pacynkami rozmawiać o problemach, o których wprost nie jest łatwo. Można też tworzyć sytuacje i maskotkami je rozwiązywać, mając nadzieję, że dziecko weźmie sobie jakąś lekcję z tej zabawy.

2. Można narysować buźkę na palcu, machać palcami i gadać.

3. Mówiące maskotki są niezastąpione rano, gdy trzeba dziecko wyciągnąć z łóżka do łazienki.
Miś:
- Oh, oj, oj, czy może mnie ktoś zaprowadzić do łazienki? Siuuuusiuuuu!
;) Czy coś w podobie.

Gra w awatary.

Ostatnia nowość u nas.
- Mamo, a co to jest awatar?
- yyyy... (No tłumacz rodzicu...) Gdy jest jakaś postać w grach i nią kieruje człowiek, to ta postać nazywa się awatar. Awatar to też zdjęcie, które widać obok postów wpisywanych w internecie. (Może być?)

- No to mamo, są cztery żywioły: woda, powietrze, ogień i ziemia. Które wybierasz, możesz wybrać dwa.
- Hm, mam czerwony sweter, wiec ogień, mam zielone spodnie, więc... hm, ziemia.
- Super, tak jak chciałam, ja mam szarą, kręconą spódnicę i jestem powietrzem, mam tez niebieską bluzkę i jestem wodą.
- Jak się bawi w awatary?
- Masz moc i musisz nią walczyć. Na przykład jak ja się zakręcę i  powiem POWIETRZE!, to znaczy, że dmucham w ciebie silnie powietrzem, a ty upadasz albo się bronisz.
- Hm, ok. OGNISTA LAWINA! Pszszszszsz!
- GRAD! Żżżżżżżżżżż, rozpuścił się i lawina zastygła!
- TRZĘSIENIE ZIEMI!! - dziecko się poturlało po podłodze.
- WODA! Szszszszsz!
- KULA OGNIA, to znaczy, że Twoja woda wyparowała!
itd

Możliwości:

1. Przemiany fizyczne we wszelkich postaciach, dynamika Newtona, zjawiska atmosferyczne, gleboznawstwo, krystalografia, astronomia i science fiction no wszystko co chcecie w związku z czterema żywiołami. ;) Gdy tata włączył się do zabawy, było więcej niż żywioły ;) :
- CIAPCIARAPCIAP!
- KURCZAK W SOSIE CURRY!
- KEBAB CIAMAJDA!

2. Zjednoczenie żywiołów.
Mi było zimno.
- Hm, mama, ty trzymaj swoją KULĘ OGNIA, a ja podmucham POWIETRZEM i będzie ci ciepło. ;)
Albo robimy zespolony atak na tatę. On był OGNIEM, ja ZIEMIĄ, młoda WODĄ  (i POWIETRZEM).
- Zjednoczmy moce, ty dasz ZIEMIĘ, ja dam WODĘ i oblejemy go masą błota, hihihihi. :D

3. Żywioły mają zastosowanie w wymierzaniu "kar". Gdy tata zachował się niepoprawnie, zgromiłam go LAWINĄ GRUZU, szuuuuuuuuu! Dziecko też dostanie OGNISTYM GRADEM, jak nie będzie się słuchać. ;)

Dużo ruchu.

Dziecko ma tyle energii, że trzeba dać mu możliwość ją zużyć choć częściowo, co by energia nie rozsadziła dziecka od środka. U nas dobrze się sprawdza piłka. Jest taka plażowa, mała, z wzorem jak nożna, więc ją kopią i strzelają gole w salonie. Oni czyli tata i córka.
Latem wychodziliśmy na plac zabaw. W Warszawie nie puszcza się dzieci samopas, tylko chodzi się z nimi na dwór. W każdym razie początkowo my rodzice siedzieliśmy na ławkach, a dzieci grzebały w piaskownicach. Był na szczęście jeden aktywny tata, który całe dorosłe i dziecięce towarzystwo zebrał razem i cięliśmy w zbijaka. Bądź takim ojcem albo matką, aktywne spędzanie czasu jest super i dla dzieci i dla starych! Aktywne spędzanie czasu stało się normą. Graliśmy w badmintona, w "siatkówkę w kółku", rzucaliśmy frisbee, graliśmy w berka, czasem jeździliśmy na wycieczki rowerowe.
Niedawno przeprowadziliśmy się, jak ja znajdę tu takie fajne, aktywne towarzystwo? Będę musiała wyjść z inicjatywą? Ja? Która nie ruszam się od czasu ciąży? :/ Spoko.


Pamiętasz to Witek...

To takie coś do śmiechu. Zaczyna się normalnie:

- Pamiętasz to Witek, jak ptaszki śpiewały za oknem?
- Pamiętam, pamiętam.
- A pamiętasz to Witek, jak rybki pływały w akwarium?
- Pamiętam, pamiętam.
- A pamiętasz to Witek, jak babcia robiła na drutach?
- Pamiętam, pamiętam.
- A pamiętasz to Witek, jak dziadek palił fajkę?
- Pamiętam, pamiętam.
Napili się winka i wspominają znów:
- Pamiętasz to Witek, jak ptaszki pływały za oknem?
- Pamiętam, pamiętam.
- A pamiętasz to Witek, jak rybki śpiewały w akwarium?
- Pamiętam, pamiętam.
- A pamiętasz to Witek, jak dziadek robił na drutach?
- Pamiętam, pamiętam.
- A pamiętasz to Witek, jak babcia paliła fajkę?
- Pamiętam, pamiętam.
Napili się znów, wspominają.
(Zdanka miesza się coraz bardziej i bardziej za każdym razem, doprowadzając ten zestaw do absurdu)
- Pamiętasz to Witek, jak ptaszki robiły fajkę?
- Pamiętam, pamiętam.
- A pamiętasz to Witek, jak rybki paliły za oknem?
- Pamiętam, pamiętam.
- A pamiętasz to Witek, jak babcia śpiewała w akwarium?
- Pamiętam, pamiętam.
- A pamiętasz to Witek, jak dziadek pływał na drutach?
- Pamiętam, pamiętam.

Jak wymyślicie coś bardziej edukacyjnego niż "winko" zagrzewające do wspomnień - dajcie znać ;)


Gra w słowa

Gra, w którą gramy najczęściej przed snem. Leżymy już w łóżkach i gadamy sobie. Gadamy o różnych rzeczach, ale często też gramy w różne gry, jak ta właśnie.
Mówię słowo, a ty wymyślasz słowo, które zaczyna się na taką literę, na jaką kończy się moje słowo, potem ja wymyślam, potem ty i tak dalej. Wcale nie nudne. Zasada jest jednak taka, że słowo nie może kończyć się na literę A. Np.:
nos, słoik, kozioł, łup, puszek, krasnal, lustro, okno, ogr, rower, rabarbar, rytm, itd

Gra w 20 pytań

Też jedna z gier poduszkowych.
Ustalamy, ze obszarem jest pokój, w którym jesteśmy. Wybieram jedną rzecz z tego pokoju, mówię już i ty zaczynasz zadawać pytania, ale na takie, na które można odpowiedzieć TAK lub NIE. Ja liczę na palcach, pytań możesz zadać 20. Jeśli zgadniesz o czym pomyślałam wygrywasz, jeśli nie zgadniesz, ja wygrywam.
- Czy to jest żywe? ( Ustaliłyśmy, że rośliny są żywe)
- NIE
- Czy to jest z drewna?
- TAK
- Czy to ma półki?
- TAK
- Czy to szafka?
- TAK! Wygrałaś. ;)

Zagadki

Kiedyś były takie rymowane, jeśli znacie, super, jeśli nie, nie szkodzi. Ok, zaczynam:
- To jest takie duże, jest białe, w środku jest zimno i ludzie trzymają tam jedzenie.
- Lodówka!
- Zgadłaś, lodówka :) Teraz ty zadajesz zagadkę.

Takie gry bardzo rozwijają dziecko. Przez formułowanie zagadek uczy się opisywać różne rzeczy. To ważna umiejętność. I czasem rodzicu dostaniesz niezły ZONK zagadkowy ;)

Gier rozmaitych jest sporo. Grywamy czasem w bierki, grywamy w szachy, ale dziecko jest dynamicznym nerwusem, więc bierki fruwają potem po salonie, bo się któraś niechcący ruszyła ;) , a szachy się nudzą. Gramy w wojnę w karty - ale ile można, sami powiedzcie, wojna jak się zacznie to trwa i trwa.
Młoda lubi grę planszową "Grzybobranie", ja średnio lubię gry z rzucaniem kostką i ruszaniem się pionkiem, wolę te bardziej logiczne, w których cokolwiek ode mnie zależy. ;)  Jeszcze nie robiłyśmy razem gry planszowej, a to nie głupi pomysł. Całkiem do zrealizowania.
Jakie są Wasze rodzinne gry? Co lubicie robić wspólnie?  Bardzo czekam na komentarze. ;)

A tutaj pewna dobra rutyna - PIŻAMOWE PARTY! :)
Pa!

poniedziałek, 3 lutego 2014

Ząbki.

Właśnie moja córka stała się "dziewczyną bez zęba na przedzie".

Ruszał się, ruszał, aż wreszcie został znokautowany przez twarde jabłko.
Wypadł ostatecznie zostawiając po sobie typową dla dziecięcych uśmiechów szczerbę. 
Moja córka nie dała sobie pomóc z wyrwaniem zęba, bo się bała, ruszała go, bawiła się nim językiem, ale nie chciała mu pomóc się oderwać od dziąsła.

Ja byłam inna. Gdy tylko wyczułam, że jeden mój ząb się rusza, tak mnie wciągnęła zabawa z rozruszaniem kolejnych zębów i wyrywaniem ich, że wkrótce wyrwałam ich osiem. W przedszkolnym konkursie szczerboli "kto wysunie więcej języka przez szpary w zębach" zajmowałam pierwsze miejsce. Wysuwałam cały...

Ząbkowanie

Mleczne ząbki pojawiają się u dziecka około 6 miesiąca życia, choć są też odstępstwa od reguły i tym nie należy się przejmować, dzieci rozwijają się w różnym tempie. Proces ząbkowania kończy się, gdy dziecko osiąga wiek około 3 lat. Wszystkich ząbków mlecznych jest 20 - 8 siekaczy, 4 kły i 8 trzonowych. Najpierw wyrastają siekacze, zwykle dolne jedynki. Wyraźnym objawem, że to już ząbkowanie, jest potężne ślinienie się. To, że dziecko bierze do buzi paluszki lub zabawki, to sprawa bardzo normalna, bada świat nie tylko rękami i oczami, ale też ustami i językiem. Biologicznie dziecko sprawdza czy to, co ma nadaje się do jedzenia ;) Około 6 miesiąca życia palce i przedmioty w buzi pomagają poradzić sobie z efektami towarzyszącymi ząbkowaniu.

Dziąsełka mogą być spuchnięte i bolące, mogą, ale nie muszą. Dzieci różnie przechodzą czas ząbkowania. Czasem z powodu ząbkowania są marudne, zdarza się, że gorączkują. Trzeba to przetrwać i pomóc przetrwać dziecku. Dla niektórych maluchów ten czas bywa trudny, przekłada się to też na (dys)komfort rodziców ;)

Tutaj jedna ważna sprawa - nie zwalaj wszystkich dolegliwości dziecka na ząbkowanie, bo przyczyna może być inna. Jeśli dziecko ma wysoką gorączkę, jeśli kaszle, wymiotuje, jeśli męczy je biegunka, to nie zakładaj, że to związane jest z ząbkowaniem, tylko skonsultuj się z lekarzem.

Jak pomóc dziecku, gdy męczy je ból dziąseł?

Są do kupienia w sklepach z artykułami dziecięcymi praktyczne gryzaczki wypełnione płynem. Schłodzone w lodówce łagodzą ból dziąseł - niska temperatura ogólnie działa przeciwbólowo. Ważne, żeby nie wkładać tych gryzaków do zamrażalnika i takich zimnych nie podawać dziecku. Możesz kupić też zabawkowe zwykłe gryzaczki-grzechotki. W okresie ząbkowania nieuniknione jest, że zabawki dostaną się do buzi, dlatego najlepiej kup do tego właśnie przeznaczone.

Do kupienia są również plastikowe szczoteczki do masażu dziąseł. Dobrze by było, gdyby stosowanie ich było nadzorowane przez dorosłego. W końcu dajesz dziecku do ręki coś w kształcie ołówka. Może wsadzić sobie niechcący w oko, lub za głęboko w gardło.

My radziłyśmy sobie podczas ząbkowania za pomocą... surowej marchewki. Obierałam dość dużą marchew i dawałam dzidzi do obrabiania. Dlaczego dużą? Żeby naciskiem dziąseł  nie spowodowała jej pęknięcia i nie udławiła się tym odgryzionym kawałkiem. No z drugiej strony marchew nie może być zbyt wielka, bo musi zmieścić się do buzi i dać szansę dziecku na zaciśnięcie na niej zębów. W każdym razie marchew sprawdziła się super.
Po pierwsze chłodna, bo z lodówki.
Po drugie twarda i przez to nadająca się do masażu dziąseł.
Po trzecie nadaje się do spożycia, więc jest lepsza niż wpychane do buzi klocki,
a po czwarte ma smak i dziecko będzie ten "przedmiot" chętnie stosować.

Na zbyt obfite ślinienie niezawodny jest śliniaczek z tworzywem na spodniej stronie, dzięki temu bluzeczka pod śliniakiem pozostanie sucha.

Jeśli ból jest intensywny i nie daje spokoju można posiłkować się farmakologią.
Są żele (z lidokainą jako substancją czynną), których zaaplikowanie na dziąsełka sprawia, że ból przynajmniej na jakiś czas przestaje doskwierać. Niektórzy zalecają paracetamol. Leki przeciwbólowe mogą różnić się substancją czynną. Paracetamol jest przeciwgorączkowy i przeciwbólowy, ale jego metabolity obciążają wątrobę. Metabolity ibuprofenu są nieszkodliwe dla organizmu, ale sam lek może uszkadzać śluzówkę żołądka. Ibuprofen jest zarówno przeciwgorączkowy i przeciwbólowy jak również przeciwzapalny. Osobiście od zawsze stosuję ibuprofen i w preparatach mojego dziecka i jako swój lek przeciwbólowy. Pamiętaj o dobraniu właściwej dawki w zależności od masy ciała dziecka. Dawka za niska będzie nieskuteczna, dawka za wysoka zaszkodzi. Z lekami nie ma zabawy.

Pozdrowienia. ;)