wtorek, 11 lutego 2014

Objawy ciąży

Jak to się zaczęło?
W pewnym momencie pomyśleliśmy o dziecku. Obydwoje dobiegaliśmy trzydziestki. Jeśli nie teraz to kiedy? Jeśli nie Ty, to kto? I po prostu przestaliśmy się zabezpieczać, odstawiliśmy prezerwatywy.
Sprawdziłam testem czy może jestem w ciąży czy jednak nie, jednak nie, mimo, że okres spóźniał się dzień lub dwa, choć zawsze był bardzo punktualny.

Pewnego dnia obudziłam się z uczuciem ciężkości na żołądku. Błe. Nie powiązałam tego w żadnym wypadku z ciążą. Mąż kupił mi krople żołądkowe, a ja mu oznajmiłam, że idę na imprezę z ludźmi z mojej ówczesnej pracy. Mąż rozsądnie odpowiedział, że najpierw sprawdzimy czy nie jestem w ciąży.
- No nie jestem - powiedziałam mu, przecież sprawdzałam kilka dni temu.

Zakupiliśmy test ciążowy, poszliśmy do domu, zamknęłam się w łazience, przystąpiłam do testowania.
Minutę odczekać. Jedna kreseczka, dwie kreseczki. O cholera, jestem w ciąży!

Siedziałam na tym sedesie dobrych kilka minut i zastanawiałam się, jak ubrać w słowa to, czego właśnie się dowiedziałam. Chcieliśmy dziecka, kochaliśmy się bez zabezpieczeń, ciąża to całkiem naturalna konsekwencja naszych poczynań (nomen omen). A jednak świadomość, że oto w moim ciele zaczyna rozwijać się nowe życie była przytłaczająca, dziwna, niesamowita i przerażająca. Równia pochyła. Nie w złym znaczeniu tego słowa, ale w znaczeniu nieodwołalności. Oto stałam przed faktem, że jestem w ciąży, czyli spodziewam się dziecka.

Wyszłam z łazienki, z walącym sercem spojrzałam na męża i on już wiedział. Jego oczy zrobiły się nagle bardzo duże, przytulił mnie, a serce waliło mu tak mocno, że ja je czułam. Później przyglądał mi się badawczo, zdumiony, niepewny właściwie czy jeszcze może mnie dotykać jak zwykle czy tez może ma zacząć traktować mnie jak jakąś świętą ikonę. Byłam w błogosławionym stanie, a on jeszcze nigdy nie był w takiej sytuacji.

Następnie uchlał się ginem z tonikiem. ;)

Umówiłam się na wizytę do ginekologa w przychodni studenckiej. (Mimo, że miałam 29 lat, byłam studentką studiów dziennych - później niż inni zaczęłam) Babsztyl kazał położyć mi się na kozetce, z której widziałam przechodniów na ulicy,  i na rękę włożył coś w rodzaju rękawic jakie spotyka się w warzywniaku - foliówki. Pogmerała we mnie i stwierdziła,  coś tam jest zaokrąglone, ale ona mi nic nie powie czy to ciąża, czy nie i że ni z gruszki ni z pietruszki podsumowała, że studiami się powinnam zająć a nie robieniem dzieci.

Dosłownie zatkało mnie.

Miałam 29 lat, pełne prawo decydowania o kształcie mojego życia i o poczęciu nowego życia właśnie teraz, tuż przed trzydziestką, kiedy jeszcze zdrowo i nie za wcześnie. Wiek idealny, czas idealny. Moja pierwsza ciąża, mój pierwszy dzidziuś, stos obaw, nadziei, radości, lęku ...i realia gabinetów lekarskich... zmroziła mnie ta baba. Miała dać mi zwolnienie lekarskie na czas tych mięsnych oględzin, ale sposób w jaki ze mną rozmawiała traktując naprawdę jak śmiecia, sprawiły tylko, że twarz wykrzywiła mi się w grymasie obrzydzenia i na odchodne odrzekłam tylko, żeby już nic nie wypisywała, że nie chcę już od niej żadnego zwolnienia. Gdyby można było działać, żeby takich lekarzy eliminować... fachowcy z łaski.

Zapisałam się na prywatną wizytę. Zapłaciłam, zostałam miło przyjęta, kobieta patrzyła mi w oczy (wow!, nie?). Zasugerowała USG. No dobrze. Ale ona powiedziała, żebym się rozebrała, że to będzie USG dopochwowe. Że co? Dopochwowe? (Ale się kochaliśmy dwie godziny temu, oo, i jak wyleci co wleciało, aaaa, jaki obciach!) Stresowałam się okrutnie tym właśnie faktem, że kochaliśmy się niedawno! Z tego co wiem nie jesteśmy jedyną parą, która z tego powodu przeżywała stresowo swoje pierwsze spotkanie z dzieckiem za pomocą badania dopochwowego USG. :) :) :)

W każdym razie dałam się zbadać. Na ekranie monitora pojawiła się plamka, a w tej plamce jeszcze jedna plamka miarowo migająca. To, co widziałam na ekranie, było moim dzieckiem. Miało 19 mm i bijące serduszko. Ten widok był niezwykły, zakochałam się na zabój w tej małej plamce :) :) :) Już wiedziałam na pewno, że będę mamą i że żyje we mnie żywe żyjątko :) :) :)

(miejsce na fotkę)

Na podstawie "wzrostu" maleństwa termin porodu został ustalony na 4 lutego 2007 roku.

Trzy kolejne miesiące budził mnie mój żołądek nie dając o sobie zapomnieć. To te słynne nudności. Okropne uczucie, nie wiadomo czy jeść czy nie, bo mogło się okazać, że śniadanie zobaczę ponownie.
Nie wiedziałam nic o ciąży, o tym, co powinnam, czego nie.  Wszystkiego uczyłam się na bieżąco.
Byłam też okrutnie senna, spałabym cały czas, w każdej chwili. Aż do czwartego miesiąca - w czwartym miesiącu wszystkie dolegliwości przeszły jak ręką odjął. I kolejne 3 miesiące były wspaniałe, bo już nie było dolegliwości i jeszcze nie było brzucha, a moje samopoczucie z powodu słodkiej tajemnicy było fantastyczne, promieniałam radością, szczęściem i jeszcze raz radością. A mój mąż zamienił się na czas mojej ciąży w mężczyznę moich marzeń, spełniał wszelkie moje zachcianki, opiekował się mną, przynosił śniadania do łóżka i kwiaty. Czułam się jak w raju. :) :) :)

cdn.
**********

Jak obliczyć orientacyjną datę porodu?
Od pierwszego dnia ostatniej miesiączki odjąć trzy miesiące i dodać 7 dni.
Albo trochę bardziej "na piechotę":
Od pierwszego dnia ostatniej miesiączki ciąża trwa 288 dni, a od owulacji 266 dni.

Wszystko to pi razy drzwi, bo dziecko i tak rozwija się indywidualnie, no i cykl różnie trwa u różnych kobiet. Moje dziecko ostatecznie przyszło na świat 9 lutego 2007 porodem wywoływanym i określonym jako poród w 42 tygodniu ciąży - czemu skoro pierwotny termin miałam na 4 lutego? Teraz tego nie wyjaśnię, nie wiem co się zadziało. Nie wiem czemu wpisano w karcie, że były zielone wody płodowe. Nie wiem dlaczego moje dziecko urodziło się z dwa razy większym sercem, niż przeciętne, z powiększoną śledzioną, z bradykardią, skoro tuż przed zabraniem mnie na porodówkę USG wykazało całkiem zdrowego dzidziusia?
Nie zrozumiem tego nigdy. Mam wrażenie, że lekarze to jakaś machina, w którą ciężarna kobieta wpada. Terminy na oko, wywoływanie porodów, patologia ciąży, pozycja leżąca, eh... nie lubię lekarzy....
Zwrot "nie lubię" nie wyraża tego, co czuję do lekarzy.
Nie wyraża.

Pozdrawiam.
Pati



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz